Witaj!
Trafiłeś na bloga o biznesie. Mam nadzieję, że zamieszczane tutaj artykuły Ci się spodobaja i zosaniesz tutaj na dłużej!
Zapraszam też do aktywnego komentoania pod postami.
Niemal wszyscy ci młodzieńcy niezmiernie dokładnie przedstawiają nie tylko własne poglądy i przedsięwzięte działania propagandowe, ale również wyznają — z całą gotowością pamięci — kogo, gdzie i kiedy spotkali i jakie prowadzili z nim rozmowy. Spowiadają się z własnych grzechów, lecz nie przepuszczają i cudzym, jeśli tylko były im znane. Konsul francuski, opierając się z pewnością na tym, co mówiono w mieście, donosił w raporcie zr. 1838, że „aresztowani [w Warszawie] młodzi ludzie, zamiast się starać uniewinnić, wyznali swe projekty obciążające inne osoby…”Wyżyny jakiegoś przerażającego absurdu objawiają się w sytuacji (a nie jest ona wyjątkowa), gdy Gustaw Ehrenberg podaje dokładnie tekst przysięgi, którą złożył jako inicjowany przed „sołtysem” Stowarzyszenia Ludu Polskiego. W jej rocie wymówił słowa: „istnienia Stowarzyszenia nie wydam, groźbą, prośbą, więzieniem nawet i męczarnią uwieść się ani zastraszyć nie dam” — które teraz podaje do protokołu Komisji Śledczej! Czy uznał się zatem za uwolnionego od złożonej przysięgi? Podobnie zachowali się inni, przekazując treść deklaracji programowych (np. „iż dla sprawy Stowarzyszenia pracować nie przestanę, nigdy go nie zdradzę, w jego obronie życie gotów jestem poświęcić”), informując o tajnych znakach, po których poznawali się członkowie Stowarzyszenia, o wysokości składek — aż do całkiem niewinnych przepisów technicznych odczyniania „atramentu sympatycznego”. Co się tutaj przydarzyło?
Nie ma dwóch zdań: te zeznania śledcze — tak precyzyjne, tak gorliwe, tak szczegółowe — dostarczają historykowi niczym już nie zastąpionego materiału. Naturalnie, przyjąć należy, że w dokumentach owych znajdują się rozmaite i liczne zniekształcenia, niejako pośrednie, bo spowodowane przez szczególne warunki, w jakich powstawały. Ale, jak się wydaje — nie są to deformacje uniemożliwiające zastanowienie się nad problemem, który wolałabym w tym momencie nazwać raczej nie tyle moralnym, ile psychologicznym. Albo może jeszcze inaczej należałoby o kwestii powiedzieć: jakie pozwalają się zrekonstruować przyczyny psychiczne owego gruntownego załamania moralnego, którego skutki obserwujemy w zachowanych zeznaniach śledczych większości „świętokrzyżców”? Trudno traktować problem jako czysto abstrakcyjny czy teoretyczny, wydaje się bowiem, że coś, co można by nazwać „psychologią spiskowca”, rzutowało w sposób decydujący zarówno na dzieje podziemnych ruchów politycznych, jak i na związaną z nimi literaturę, nie wspominając już o typie argumentów krytycznych, kierowanych w równej mierze pod adresem spisku, co romantyzmu.
Jednak na podstawie zeznań „świętokrzyżców” można wysnuć wniosek, że jednym z zasadniczych powodów braku pewności własnej i powierzenia się Komisji Śledczej było bardzo silnie przeżywane zderzenie „poezji” i „rzeczywistości”, tzn. konfliktu między wspaniałą, podniosłą retoryką romantyczną wielkich ideałów a napełniającą strachem i przerażeniem, trywialną, ordynarną, brutalną zwyczajnością aresztowania, więzienia, śledztwa. Mówiąc symbolicznie: nie stał się żaden cud, nie dokonała się żadna wielka przemiana, nie powstały tłumy patriotów, ani nie zstąpiła z niebios Bogurodzica — wybawicielka Polski; nie doszło więc do niczego z tego, co obiecywała poezja romantyczna, obecna wszak nie tylko w wierszach, ale i w manifestach, rotach przysiąg i artykułach publicystycznych. Najbardziej rzeczywisty okazywał się generał-major Storożenko, policmajster, żandarm, stupajka, słynny z obelżywego języka, jakim przemawiał do więźniów. Starcie — powiedzmy umownie — „romantyzmu” i „Storożenki” musiało w istocie potwornie wstrząsnąć aresztowanymi młodzieńcami.
Stanisław Morozewicz tak np. przedstawiał przed Komisją wrażenia odniesione z lektury Lamennais’go: „Tam (tj. w Galicji) zastałem jedną z tych zgubnych książek, które bodajby nigdy nie opuszczały drukarskiej prasy. Było to dziełko księdza de Lamennais pod tytułem Les Paroles d’un croyant — Słowa wierzącego. Napuszone wyrażenia, pokrywające nicość i fałszywość wewnętrznej wartości myśli, łatwo skierowały mój umysł na drogę błędu — umysł młodociany, który bez przewodnictwa zdrowego rozumu i doświadczenia postępując, chciwie chwytał i poczytywał za prawdę każde rozumowanie szczytnymi wyrażeniami opatrzone” (249). Nie idzie tu jedynie — jak sądzić wolno — o wprowadzenie w błąd lub przypodobanie się Komisji Śledczej przez odwołanie się do właściwego jej systemu ocen i użycie jej sposobu wyrażania się, lecz 0 dość autentyczne wyznanie kogoś, kto wytrzeźwiał, doznał osobliwego oświecenia wskutek otrząśnięcia się z chwilowego zamroczenia. Dowodów na podobne „przełomy” można by przytoczyć znacznie więcej.
Oczywiście, należy się domyślać, że wcześniej została przeprowadzona praca nad odpowiednim przysposobieniem do otrzeźwienia, że biciem i głodzeniem, „prośbą i groźbą” (a więc np. obietnicami carskiej dobrotliwości i monarszego wspaniałomyślnego przebaczenia albo przedstawieniem losu opuszczonych rodziców, o których uwięzieni spiskowcy tak często się troszczą, albo zapowiadaniem okropnych kar) skłoniono do szczerego „pokajania się” i wyznania popełnionych błędów. Ale też niedopatrzeniem interpretacyjnym byłoby przeoczenie faktu, że nie tylko z zewnętrznych, brutalnych nacisków, lecz 0 z osobliwych wewnętrznych konieczności wynikało owo przyznanie się do winy — ze wszystkimi jego konsekwencjami. Te właśnie konieczności spowodowały załamanie się tak słabo ugruntowanej etyki spiskowej, one doprowadziły do uwe- wnętrznienia racji reprezentowanych przez władzę. Żaden ze „świętokrzyżców” nie zachował się tak jak Szymon Konarski, należący wszak do tego samego Stowarzyszenia Ludu Polskiego, ale — były uczestnik powstania listopadowego, wyprawy Zaliwskiego, wyprawy sabaudzkiej, będący starszym od większości z nich emisariuszem, przybyłym z emigracji, z niezmiernie jasno określonym programem działania politycznego.
Dla zrekonstruowania sytuacji, w jakiej znaleźli się oskarżeni, posłużmy się przywołaniem pewnych cech nieco późniejszego (ale w tym wypadku to zupełnie nieistotne) działania konspiracyjnego Edwarda Dembowskiego — takiego, jakim go przedstawiła pod imieniem „Henryka” w Obrazku wstępnym. do Poganki Narcyza Żmichowska. Przede wszystkim od przyjaciół otrzymuje on przezwisko „Zapaleniec”, a oto osobowość jego naszkicowana w świetnym poetyckim skrócie: „Alchemik, co by wziął trzech ludzi z burzliwymi i sprzecznymi skłonnościami, czterech innych z cnotą najwznioślejszą, pomieszał razem, utłukł w moździerzu, nalał wodą wiślaną, zagotował przy wulkanie, odcedził przy księżycu, trochę podsycił siarką i saletrą, miałby dopiero dla osobliwości lub dla przestraszenia spokojnych amatorów wista i ojców rodziny esencję podobniutką do takiego jak Henryk człowieka.” Ale dalej Żmichowska, która Dembowskiego nie tylko podziwia, lecz i kocha, używa określenia „egoizm” na oznaczenie sposobu jego postępowania (chodzi o absolutną bezwzględność w dążeniu do celu), a nawet wywodzi, jak to „Henryk kłamał bez litości”. Nie kłamał przecież ze strachu, tchórzostwa i podłości.
„Henryk był odważnym jak lew — był w gruncie serca szlachetnym jak epopeja; jeśli kłamał, to ze zbytku gorączkowych myśli z maligny lub fantazji tylko, a przy tym w życiu swoim miał jedno uczucie, jedną świętość, która mogła i stokroć cięższe winy łaską sakramentalną w oczach bardzo surowych sędziów okupić. Za głos kobiet ręczę przynajmniej — Henryk kochał swoją matkę!” Było to zatem kłamstwo z miłości do ojczyzny (podobne do „kłamstwa” Konrada Wallenroda), kłamstwo dla pomyślności rewolucji (czego nie taił w swej ocenie Dembowskiego Henryk Kamieński w Pamiętnikach).W zeznaniach spiskowców aresztowanych latem 1843 wychodzą na jaw osobliwe wzajemne mistyfikacje. Aleksander Karpiński zeznawał: „Kiedy mi więc Dembowski w potocznej rozmowie kilka razy wspominał, jakie on ma ogromne stosunki w kraju i za granicą i że mógłby być wielce przez swoje wpływy i znaczenie krajowi pożytecznym, ja mu też nawzajem, mistyfikując się, dałem do zrozumienia, iż się beze mnie obejść nie potrafi, bo i ja również mam swoje znaczenie, chociaż być wprawdzie może, iż daleko mniejsze, ale, jak w Kongresowej Polsce, zupełnie stanowcze.